O dziedzicu Redęcina, który nocami zamieniał się w czarnego psa by pilnować skarbu zakopanego koło rodowego cmentarza rodziny Below.
Tą legendę w nieco krótszej wersji opowiadali autochtoni z Redęcina, którzy w latach pięćdziesiątych dwudziestego wieku wyjechali do Niemiec, mnie opowiedziała mi moja mama podobnie jak i inne legendy.
Dawno, dawno temu w niespokojnych czasach wojen napoleońskich dziedzic Redęcina von Below walczył z najpierw atakującymi Prusy wojskami francuskimi, a później rozbijał grupki zmarzniętych i wygłodniałych uciekających przed armią carską Francuzów. Jako emerytowany oficer pruski z racji wieku nie brał udziału w regularnych bitwach, ale kąsał najeźdźców wraz ze swoimi poddanymi sługami zabijając bez litości. Pewnego razu patrolując wraz z wiernym sługą Fracem drogę wiodącą przez las ze Słupska do Sławna, zauważył na świeżym śniegu ślady.
Była noc, nikt przy zdrowych zmysłach nie wędruje w środku zimy o tej porze. Ruszyli więc po śladach wydobywszy wcześniej pistolety, a szable trzymając w pogotowiu. Nie ujechali daleko, gdy zauważyli dwóch wspierających się o siebie i wlekących odmrożonymi nogami żołnierzy francuskich uciekających po sromotnej porażce nad Berezyną w Rosji. Odwrócili się w stronę nadjeżdżających - ich czarne od odmrożeń twarze oświetlił wychylający się zza chmur księżyc. Nie zdążyli dobrze przyjrzeć się nadjeżdżającym, gdy rozległy się dwa strzały z pistoletu.
Below widząc francuskie mundury wystrzelił do nich bez namysłu. W końcu nie bez powodu miał w herbie trzy ścięte tatarskie głowy, które jego przodek jednym cięciem miecza zdobył odpierając najazd oddziału tatarskiego na Redęcin.
Upadli na ziemię, a świeży śnieg zabarwił się koło nich na czerwono.
Przeszukaj ich Franc - powiedział Below do swojego sługi.
Mają jakąś sporą szkatułkę - pewnie trzymali w niej zrabowane Rosjanom kosztowności - powiedział Franc.
Below zsiadł z konia i zajrzał do skrzyneczki. Były tam przepiękne precjoza, wisiory, korale z pereł, pierścienie, bransolety i złote monety.
Wracamy do Redęcina - zarządził Below.
Skarby zdobyte na uciekających Francuzach nie będą w pałacu bezpieczne. Pomyślał dziedzic.
Jeszcze tej samej nocy wraz ze swoim wiernym sługą Francem poszli na położony naprzeciw pałacu rodowy cmentarz rodziny von Below i by nie naruszać spokoju zmarłych przodków wykopali obok sporej głębokości dół, w którym Franc złożył szkatułkę. Po zasypaniu dołka i zatarciu śladów ruszyli w stronę pałacu. Franc szedł pierwszy by torować drogę swemu panu.
Franc - słuchaj no wierny sługo - powiedział Below.
Słucham panie powiedział Franc odwracając się. W tym momencie poczuł przeszywający ból w klatce piersiowej. Zrobiło mu się ciemno przed oczami. Osunął się na ziemię.
To Below starym niemieckim zwyczajem wsadził sztylet pod piąte żebro swojego sługi. Nie mógł pozwolić, by pozostał jakikolwiek świadek ukrycia skarbu.
Stary Franc zrozumiał co się stało. Ostatkiem sił wyszeptał - Przeklinam cię. Służyłem ci wiernie jak pies przez wiele lat. Za to co zrobiłeś obyś do śmierci pędził życie jak czarny, bezdomny pies.
Below wrócił do ciepłego pałacu, położył się spać, a nazajutrz jakby nic się nie stało pyta lokaja - gdzie jest Franc? Dlaczego go nie ma, gdzie on się podziewa?
Niedługo trzeba było czekać na realizacją klątwy. Nadeszła pełnia księżyca, a Below wiercił się w swoim łóżku nie mogąc zasnąć. Swędziała go skóra, czuł się jakoś dziwnie. Wstał, zapalił świecę stojącą koło lustra i popatrzył bezwiednie w owo lustro. Oczom jego ukazał się przerażający widok. Twarz mu się wydłużyła jak u psa, a uszy porosły sierścią. Chciał krzyknąć z przerażenia, ale z jego gardła wydobyło się okropne wycie. Całe ciało go bolało, przyjmowało postać psa i to czarnego wilczura niemieckiego.
Wybiegł przerażony z pałacu i biegał całą noc po parku wyjąc z rozpaczy. Nad ranem położył się pod niedużym świerkiem i zasnął. Rano, gdy się obudził, ze zdziwieniem stwierdził, że znowu ma postać pana i właściciela majątku Redęcin.
Tak było każdego miesiąca gdy księżyc był w pełni. Nocami było słychać wycie psa biegającego po parku. Miejscowi domyślali się czegoś i mówili, że to Below pilnuje swojego dobytku i majątku Redęcin.
Wkrótce też otrzymali na to niezbity dowód.
Stróż nocny, który pilnował dobytku i miał nocną służbę w dniu, kiedy Below i jego sługa zakopywali skarb koło cmentarza, zza drzew obserwował dwóch mężczyzn zakopujących skarb, z których do pałacu żywy wrócił jeden.
Postanowił sprawdzić, co to mogło być takiego, co by było warte życia wiernego, acz nieszczęsnego Franca. Po zrobieniu obchodu wziął szpadel i udał się na pobliski cmentarz.
Zaczął kopać - księżyc w pełni dawał wystarczająco dużo światła. Aż tu nagle usłyszał warczenie psa. Odwrócił się i zobaczył żółte ślepia bestii - czarnego psa, który niemal natychmiast uczepił się nogi stróża. Ten krzyknął z ból, a łopatą trzymaną w ręce przywalił mocno w łeb bestii. Pies zaskowyczał i z wielkim wrzaskiem pobiegł przez park. Było słychać jego ajaj, ajaj, ajaj...
Stróżowi przeszła ochota na dalsze kopanie. Krew leciała z rozerwanej zębami bestii nogi. Kuśtykając wrócił do stróżówki. Nazajutrz rano gdy już miał wracać do domu zobaczył, jak z drzwi frontowych pałacu wychodzi dziedzic Below z owiązaną bandażami głową.
Wiedział już, że to co go ugryzło w nocy to pies - Below pilnujący skarbu.
Wiele osób próbowało znaleźć schowany skarb. Cmentarz rodowy rodziny von Below został doszczętnie zniszczony przez poszukiwaczy. Czy znaleźli zakopaną skrzynkę? Nie wiadomo. Niektórzy mówią, że po pierwszej próbie wykopania przez stróża skrzynka zapadła się jeszcze głębiej i jest tam nadal.
I taka to opowieść O dziedzicu Redęcina, który nocami zamieniał się w czarnego psa.
Anastazjusz Tybuszewski