Kamienna wyspa na jeziorze Gardno - jedna z wielu legend krążących po Pomorzu i w okolicach Ustki.

   W mrokach średniowiecza działa się ta historia, ale opowieść o tym co się wydarzyło przetrwała do dziś. W roku 1000 na zjeździe w Gnieźnie król Polski Bolesław Chrobry utworzył nowe biskupstwo na Pomorzu z siedzibą w Kołobrzegu. Biskup Herman otrzymał trudne zadanie chrystianizacji na tych nadmorskich ziemiach, gdzie lud wierzył ciągle w Trygława i Światowita. Na misję chrystianizacji niezbyt odległego od Ustki Smołdzina, gdzie na górze Rowokół ciągle składano ofiary starym bóstwom, skierował biskup brata Alberta.

  Kamienna wyspa na jeziorze Gardno  Trudne to było zadanie, ale brat Albert podjął się go z ochotą, nie bacząc na to, że Pomorzanie  niechętnym okiem patrzyli na przybyszów, na ich opowiadania o nowym bogu. Cierpliwością i wytrwałością, pomaganiem chorym i biednym zyskał jednak Albert zaufanie tubylców. Z ich pomocą wybudował pośrodku wioski niewielki drewniany kościółek, udało mu się nawet zgromadzić na niedzielnych mszach sporą gromadkę wiernych. Dymy ofiarne unosiły się jednak ciągle z pobliskiej góry Rowokół. Niepokoiło to bardzo Alberta, tym bardziej przykładał się do pracy,  tym żarliwsze były jego kazania. Pewnego letniego upalnego dnia, gdy nic nie zwiastowało nieszczęścia, nad Smołdzino nadeszła czarna, nabrzmiała deszczem chmura i nagle rozszalała się nawałnica.

   Pioruny biły jeden po drugim. Zapaliła się chata starego Bartka. Za chwilę piorun uderzył w olbrzymi dąb rosnący pośrodku wioski, a za chwilę uderzył w drewniany kościółek. Zapalił się przybytek boży z takim trudem wybudowany przez brata Alberta. Mimo deszczu spłonęło doszczętnie wszystko. Gdy burza przeszła dalej nad morze, gdy pioruny wściekle biły w morską toń Smołdzino przedstawiało żałosny widok. To zły znak - mówili starzy Słowińcy. Trzeba złożyć ofiarę Światowitowi, by go przebłagać, żeby burza nie wróciła i nie zniszczyła wioski do reszty. Wybrali więc najtłuściejsze cielę i poszli wszyscy na Rowokół złożyć go w ofierze. We wsi pozostał zrozpaczony, klęczący na zgliszczach kościoła brat Albert i kilku współbraci. Modlił się i lamentował na zmianę. W końcu w rozpaczy wykrzyknął w stronę nieba - oddałem temu kościołowi swoją pracę, swoje ciało, oddam nawet swoją duszę, by powstał tu na nowo!

  Jeszcze nie skończył, gdy na zgliszczach pojawił się jakiś obcy, kuso ubrany jegomość. Oddasz swoją duszę za kościół? Zapytał grzecznie. Tak - odpowiedział zrozpaczony Albert.

 Podpisz ten oto papierek,  odpowiedział nieznajomy, a stanie się tak jak sobie życzysz. Ale musisz podpisać gęsim piórem, a inkaustem niech będzie twoja krew.

 Diabeł, nie diabeł, pomyślał Albert. Oddam swoją duszę diabłu, ale zbawię wiele innych, gdy we wsi stanie nowy kościół - pomyślał.

  Mam tylko kilka uwag co do budowy - powiedział. Kościół ma powstać jeszcze tej nocy na zgliszczach spalonego. Ma być murowany i to nie z byle jakiego budulca. Ma to być najtwardsza skała, której nie skruszy żadna burza, żaden piorun. Ma to być granit z Tatr. Nim kur zapieje obwieszczając światu świt, kościół ma być gotowy, jeśli nie będzie ukończony, budowla pozostaje, a moja dusza nadal będzie moją własnością.

  Zgoda - powiedział diabeł. Poczekał do wieczora, aż się ściemni, bo dzienne światło bardzo mu przeszkadzało. Całą noc znosił z odległych Tatr ciężkie głazy i budował. Natrudził się przeogromnie, stawiał kamienie jeden na drugim, dopasowywał, mierzył, znowu kładł kamienie bez używania zaprawy, podpierał kołkami, aby zdążyć przed świtem. Gdy leciał właśnie z kolejnym kamieniem nad jeziorem Gardno, w świetle jutrzenki zwiastującej bliski wschód słońca, ujrzał swoje dzieło. Wysoki, choć ciut nieregularny kształt budynku. I gdy tak patrzył na swoje dzieło, mocno ściskając głaz, ręce słabły mu coraz bardziej, aż nagle ciężki kamień wyślizgnął się wpadając do jeziora. Huk i wstrząs powstał i fala ogromna. Zatrzęsła się ziemia, a z nią budowany przybytek, który zachwiał się, zachybotał, powypadały powkładane kołki i rozsypał się budynek na kawałki. Wtedy właśnie zapiał kogut. Rozzłoszczony diabeł zaklął szpetnie, nie udała mu się sztuczka. Odleciał w dalekie strony i omijał odtąd Smołdzino. Tymczasem brat Albert ze zgromadzonego materiału zbudował na nowo, ale już z użyciem zaprawy solidny kościół, który stoi w Smołdzinie po dzień dzisiejszy.

  Na Gardnie zaś podziwiać można Kamienną Wyspę, gdzie to upadł ostatni niesiony przez diabła kamień, który rozpadł się na kawałki. Na jednym z leżących tam kamieni do dziś widać odcisk jego kopyta...

Kamienna wyspa na jeziorze Gardno

- wyjaśniona tajemnica powstania niezwykłego miejsca w okolicach nadmorskiej Ustki.

                                      

Anastazjusz Tybuszewski