O jednorękim,  jednookim,  jednozębnym  piracie  Johansonie

   Dawno, dawno temu, albo jeszcze dawniej młody Gniewomir wędrował brzegiem morza, zbierając do woreczka co ładniejsze muszelki i kawałki bursztynu. Jantar, czasem zwany przez tubylców łzami Bałtyku, sprzeda ojciec arabskim kupcom, przybywającym każdego lata do Rowów- jego rodzinnej wioski.

   Dziś nie popłynął łodzią z ojcem na połów. Jego brat Wodosław zastąpił go przy wiosłach.

 Bursztyn, jantar, łzy Bałtyku- to cenniejszy towar niż suszone i wędzone ryby. Nie psuje się i łatwo go przechować, a Arabowie niezłe płacili, gdyż korale i ozdoby wykonywane przez nich z tego kruszcu miały moc czarowną, jakby dobry duch ukrył się w tych brązowych i lekkich kryształkach połyskujących w słońcu, a dających zdrowie i szczęście.

   Chroniły też podobno przed złymi czarami, toteż na szyi Gniewomira dyndał spory kawałek nawleczony na rzemień. Wędrując wzdłuż brzegu, zbierał  bursztyn wyrzucony po wczorajszym sztormie.

   Nagle w oddali zobaczył coś dużego, leżącego na piasku.   Pewnie to foka - pomyślał, zbliżając się do owego nieruchomego kształtu. Ciekawość Gniewomira narastała, gdy zbliżał się , a domniemana foka nie uciekała przed nim do wody. Gdy podszedł bliżej zobaczył, że to nie foka, lecz człowiek leżący na brzegu bez ruchu.

   Podbiegł i próbował podnieść leżącego, ale był on zbyt duży i ciężki. Przewrócił więc niedoszłego topielca na plecy i pobiegł do Rowów po pomoc. Przybyli na brzeg ludzie poznali po ubraniu, że to marynarz, a brak jednej ręki i opaska na oku wskazywały, że to weteran. 

   Zostawmy go tu, niech go mewy rozdziobią - mówili jedni.   Tylko kłopotów z piratami nam tu potrzeba !  Uratujmy go, przecież to człowiek - mówili inni.

  Głos zdrowej części społeczeństwa Rowów przeważył, zabrali go więc do wioski, wioząc na wozie zaprzężonym w powolne woły. Życia w niedoszłym topielcu było niewiele, toteż kurowała go stara znana znachorka zwana Rową.

   Jej rodzina od lat zajmowała się leczeniem i czarami. Niektórzy z członków jej rodziny, zwłaszcza kobiety, przypłacili te praktyki uwięzieniem w słupskiej wieży, zwanej wieżą czarownic. Tak więc ród Rowów bardziej medycyną się zajmował niż czarami - to tak dla własnego bezpieczeństwa.

   Zasłynęły więc Rowy ze znachorskiego rzemiosła, przyjeżdżali tu chorzy z całego kraju, by się leczyć z różnych przypadłości.

   Tymczasem rozbitek karmiony zupa rybną i ziołami słynnej w rodzinie Rowów Ziuty Zielarki, wracał do zdrowia. Namiestnik księcia przyjechał nawet ze Słupska, by przesłuchać nieznajomego i sprawdzić, czy to nie pirat, których wieszano na starym sądnym dębie, rosnącym przed wjazdem do wioski.

  Dawno już nie złapano żadnego pirata. Rabusie z rzadka zapuszczali się do niebogatej wioski, toteż część gawiedzi rządna rozrywki krzyczała w stronę wjeżdżającego do wsi namiestnika:   To pirat, powieś go panie!

   Tymczasem namiestnik księcia postanowił dogłębnie zbadać sprawę i wydać sprawiedliwy wyrok. Przyprowadzono więc rozbitka przed oblicze namiestnika, który ze srogim obliczem godnym wysokiego urzędnika zapytał:  - Jak się zwiesz i skąd pochodzisz ?

   - Jestem Johanson, syn pirata Johansona, słynnego wikinga napadającego na nadbałtyckie wioski i statki płynące ze zbożem. Postanowiłem zaprzestać uprawianie pirackiego rzemiosła, gdy zobaczyłem, jak ciężką jest praca rybaków, jak trudno im zdobyć żywność, jak biedne życie prowadzą. Za to, że mnie uratowali, postanowiłem im pomóc i jeśli szanowny namiestnik pozwoli- będę bronił wioski przed atakami piratów i rabusiów, ciężką pracą odkupię swoje dawne winy, a gdy umrę, chcę, by moje ciało spoczęło w tej ziemi, na której tak o mnie zadbano i uratowano od śmierci.

   Namiestnik przystał na propozycję jednorękiego Johansona, który postanowił zmienić swoje dotychczasowe życie i odkupić swoje winy, pomagając miejscowej ludności.

    Odtąd bezpiecznie żyło się mieszkańcom Rowów, wioski, której bronił jednoręki, jednooki, jednozębny były pirat Johanson.

 

 

   Anastazjusz Tybuszewski

Więcej legend mojego autorstwa