Legenda o Ustce
Dawno, dawno temu, kiedy Pomorzem, ba, całym światem, ( a może tylko jego północną półkulą, przecież reszta świata nie była jeszcze odkryta!) władał wszechwidzący bóg o czterech twarzach – Światowit, w małej nadmorskiej wioseczce, a właściwie osadzie rybackiej zwanej przez mieszkańców Orzechowem z racji dużej ilości leszczynowych zagajników porastających pobliski las, mieszkała młodziutka córka rybaka Stoisława – Dobrogniewa. Bawiła się z rówieśnikami, również córkami i synami rybaków, baraszkując na plaży wysłanej bialutkim piaskiem, to zbierając muszelki, to budując fortyfikacje z mokrego piasku, które na czas zabawy były ich domem i królestwem na niby.
Czasami pod koniec lata zbierali smaczne orzechy w okolicznych zagajnikach, a jesienią żołędzie, buczynę i grzyby, żeby zimą, w długie sztormowe dni, gdy nie było co do garnka włożyć, matka mogła przygotować chociaż placki z mielonej buczyny, żołędzi i orzechów. Czasami pomagała matce w reperowaniu sieci, patroszyła i przygotowywała ryby do wędzenia i suszenia, czasem wędrowała z matką przez pobliskie wioski z koszem ciężkim od ryb, by wymienić je u kmieci na zboże, lub chleb. Ciężkie i biedne było ich życie, ale przecież w ich osadzie wszyscy właśnie tak żyli, wręcz nie wiedzieli, że można żyć inaczej, wygodniej i bezpieczniej. Tak, bezpieczniej, bo mieszkańcy schowani za obwarowaniami grodów nie byli aż tak narażeni na ataki Wikingów, napadających czasami na te okolice. Dobrze, gdy biedni mieszkańcy tracili żywność, której potrzebowali Wikingowie. Gorzej, gdy zabierali do niewoli … W obronie swojego mienia i wolności rodziny oddał życie już niejeden mieszkaniec walcząc z napastnikami.
Toteż męska część mieszkańców, prócz rybackiego rzemiosła, wprawiała się również w wojennym fachu. Szczególnie młodzi chłopcy chętnie wymachiwali własnoręcznie wykonanymi z orzechowych prętów szablami, strzelali z łuku do kaczek i dzikich gęsi siadających w czasie wiosennych i jesiennych przelotów na odpoczynek na morskim brzegu i plaży. Polując ćwiczyli się więc w wojennym rzemiośle wzbogacając jednocześnie swój jadłospis o mięso ptaków gotowane przez ich matki w wielkich glinianych garnkach z dodatkiem wodorostów. Czasami brakowało wodorostów, więc tutejsze gospodynie dodawały zioła i korzenie warzyw rosnących dziko wokół osady – tak właśnie powstał słynny do dziś rosół, ale to już inna historia.
Tymczasem wśród męskiej części lokalnego społeczeństwa dorastał młody Rybosław. Coraz mniej czasu mógł poświęcać na zabawę z rówieśnikami odkąd skończył dziesięć lat. Coraz częściej ojciec zabierał go do łodzi na codzienny połów. Wiosłował więc z ojcem całymi dniami, a dłonie twardniały od wioseł, słonej, morskiej wody i od wyciągania sieci. Mężniał więc w oczach i wyrastał na silnego i przystojnego mężczyznę o łagodnym usposobieniu, miłym uśmiechu, błękitnych jak morskie fale oczach i włosach złocistych jak piasek plaży. Lubiły go więc dziewczęta i często zerkały na niego, gdy z ojcem naprawiał sieci, gdy nosił do wioski ryby, a gdy wieczorem, po udanym połowie zasiadali koło ogniska rozpalanego na środku wioski, żeby poucztować wspólnie, pobiesiadować, potańczyć, nacieszyć się z udanego połowu i z tego, że łaskawy Światowit pozwolił szczęśliwie wrócić do rodzinnej wioski, każda z nich chciała usiąść jak najbliżej Rybosława, poczuć jego ciepło i jakieś tajemnicze dobro i energię emanującą od niego. Tymczasem on najchętniej przebywał w pobliżu jasnowłosej Dobrogniewy. Ścigał ją wzrokiem i myślami, chciał, żeby usiadła przy ognisku obok niego, ale ona jak zawsze skromna i poczciwa siadała z dala od ognia, ustępując miejsca starszym od siebie.
Tak dorastali Dobrogniewa i Rybosław. Lata mijały, a oni coraz bardziej czuli potrzebę przebywania w swoim towarzystwie. Dobrogniewa wypiękniała, gęste jasne włosy wypalone jeszcze nadmorskim słońcem połyskiwały jak łan pszenicy przed żniwami w upalny lipcowy dzień. Splatała je czasami w gruby warkocz sięgający do paska jej lnianej sukienki wybielonej na słońcu. Jej oczy lśniły tysiącami iskierek, gdy patrzyła na miłego jej sercu Rybosława. Czerwone, kształtne usta rozchylały się delikatnie i bezwiednie jakby zachęcając do pocałunku, gdy patrzyła na niego. Była piękna, a jednocześnie skromna i zwyczajna. To właśnie z powodu jej pięknych ust niektórzy mieszkańcy zamiast wołać na nią Dobrogniewa, lub jak jej matka Dusia, albo Usia, zaczęli mówić na nią Ustka. I tak już zostało. Rybosław jednak nie poddawał się panującym w osadzie trendom i nazywał ją po swojemu.Gdy była w dobrym nastroju, mówił na nią Dobrusia, gdy czasami, choć raczej rzadko spóźniał się na spotkanie i była zła, mówił do niej Gniewusia. Coraz częściej wolne chwile spędzali razem, razem naprawiali sieci, Dobrogniewa – Dobrusia przynosiła mu wodę do picia gdy pracował na plaży przy budowie własnej łodzi do połowu ryb. Był już dorosły, a każdy dorosły, myślący o założeniu własnej rodziny musiał być samodzielny. Inaczej rodzice Dobrusi – Usi nie oddadzą mu jej za żonę. Starał się więc, dłubał w grubym pniu swoją własną łódkę, a razem z ukochaną tkali własne sieci do połowu ryb.
Nadszedł wreszcie długo oczekiwany dzień, kiedy młody Rybosław wypłynął na samotny połów, by złowione samodzielnie ryby podarować rodzicom swojej ukochanej w dowód tego, że jest w stanie utrzymać ich dwoje, a w przyszłości, zgodnie z panującymi zwyczajami, gwałtownie powiększającą się rodzinę.
Rybosław zepchnął swoją łódź do wody, wskoczył do niej i zanim chwycił za wiosła, popatrzył w stronę brzegu, gdzie stała jego Dobrogniewa zwana przez okolicznych mieszkańców Ustką z racji jej wyjątkowej urody. Ta pomachała mu z uśmiechem, powiosłował więc żwawo kierując łódkę w stronę słońca wschodzącego w miejscu, gdzie woda styka się z niebem. Stała długo patrząc na oddalająca się łódź ukochanego i coraz większy niepokój zaczął wypełniać jej serce, a może to była już tęsknota? Ledwo się rozstali, a już za nim tęskniła? Nie wiadomo.
Dzień dobiegał końca. Słońce chyliło się ku zachodowi, część jego czerwonawej tarczy schowała się już w morskiej wodzie, morze szumiało monotonnie i uspokajająco. Ustka ciągle wpatrzona w horyzont wypatrywała łodzi Rybosława. Niepokój stawał się coraz większy. Obawiała się, czy ukochany złowił cokolwiek, czy nic mu się nie stało, czy morskie potwory, o których słyszała tyle legend nie zrobiły mu krzywdy? Czy nie napadli go piraci, albo Wikingowie? Niech już wraca, nawet bez ryb, ale niech wraca – myślała.
Tymczasem Rybosław wyciągnąwszy sieć pełną ryb, postanowił ponownie ją zarzucić. Było jeszcze dość wcześnie, do brzegu, którego zarys widział na horyzoncie dopłynie choćby nagle pogoda się zmieniła. Znowu wyciągnął pełną sieć. Łódka ledwo unosiła się na wodzie obciążona do granic możliwości. No teraz na pewno rodzice Dobrusi – Ustki nie odmówią mi jej ręki – pomyślał zadowolony z wyjątkowo obfitego połowu.
Nagle łódka zachwiała się, mimo braku fali, jakby ktoś potężny, niewidzialną siłą nacisnął mocno na burtę łodzi. Zanurzyła się w wodzie, wyprostowała, zachwiała ponownie, lecz do środka nalało się trochę wody. To wystarczyło, by przeciążona łódź zaczęła powoli znikać w morskich głębinach. Rybosław postanowił ratować się, chwycił drewniane wiosło, dzięki któremu unosząc się na powierzchni zamierzał dopłynąć do brzegu. Jednakże nogi utkwiły w zwojach zebranej właśnie sieci. Próbował uwolnić się, wierzgał nogami, ale to powodowało, że jeszcze bardziej zaplątywał się w sieć , którą tak misternie wspólnie z Ustką utkali. Zanurzał się wraz z łodzią coraz głębiej i głębiej w coraz bardziej ciemną wodę…
Patrzący na tą scenę, na ten dramat bóg Światowit o czterech twarzach, a każda skierowana w inną stronę, podniósł do góry w geście tryumfu swój trójząb, którym przed chwilą wywrócił łódkę Rybosława. Nie dostanie Ustki za żonę. Ja jako bóg nie mogę połączyć się z żyjącą istotą ludzką, ale kochając tą piękną i czystą Dobrogniewę – Ustką nie pozwolę, by mi ją zabrał jakiś śmiertelnik – myślał. Inna jego twarz zwrócona w stronę brzegu patrzyła na stojącą na brzegu Ustkę.
Zapadał zmierzch, rodzice zaniepokojeni przyszli po nią, a wraz z nimi reszta mieszkańców wioski. Na morzu nie było widać żadnej powracającej do domu łodzi.
Nazajutrz Ustka znowu wyszła na pobliski klif, znowu wypatrywała oczy, a łzy rozpaczy wypływały z jej błękitnych jak pogodne niebo oczu. Od dnia, kiedy ostatni raz widziała swojego Rybosława codziennie wychodziła na plażę w nadziei na spotkanie. Jej łzy spadały na piasek plaży przesiąkając go, aż w końcu wypłynęły w postaci niewielkich strumyków wpływających do morza. (Jeden z nich do dziś wpływa do morza w okolicach Orzechowa).
Nikt już nie widział uśmiechu na pięknej twarzy Ustki. Zasmucona, zrozpaczona, weszła pewnego dnia do wody, wypatrując na horyzoncie znajomego kształtu łodzi Rybosława. Wchodziła do wody coraz dalej i dalej, jakby chciała zbliżyć się do horyzontu, jakby to on skrywał wizerunek łodzi jej ukochanego. Nagle pod stopami zabrakło miałkiego piasku. Zapadała się w wodę, zakryły ją fale …
Ustka poczuła otulającą ją błogość, jakby jedwabna chłodna i delikatna pierzynka z morskiej pianki otaczała jej ciało. Chciała iść dalej, lecz nie mogła ruszać nogami. Zdziwił ją ten stan. Popatrzyła w dół i ze zdziwieniem zobaczyła, że jej piękne długie nogi złączone są razem, jakby zrosły się nagle i pokryła je rybia łuska, a tam, gdzie do niedawna były jej stopy, pojawił się rybi ogon.
Tak oto zazdrosny o miłość Ustki do Rybosława Światowit zamienił ją w syrenkę, która pojawia się podobno samotnie na bezludnej dzikiej plaży koło Orzechowa, by sprawdzić, czy nie wrócił jej Rybosław. Każdy, kto wieczorową porą spotka wychodzącą z wody piękną nieznajomą może być pewien, że to legendarna Ustka. Stąd to w herbie Ustki syrenka Dobrogniewa zwana Ustką z racji jej pięknych ust, a każdy, kto zamoczy nogi w orzechowskim strumyku powstałym w miejscu, gdzie na piasek upadły łzy stęsknionej Ustki, może zostać nagle porażonym przez wielkie uczucie – miłość.
Było to dawno temu, kiedy zazdrośni bogowie władali ziemią, teraz to inne czasy, nie bójcie się więc miłości. Wejdźcie śmiało do orzechowskiego strumienia, a może i was ogarnie to niesamowite uczucie…
Autor - Anastazjusz Tybuszewski
Więcej legend mojego autorstwa